- Naprawdę potrzebujesz tej koszuli? - zapytałam Maleństwo zamierzając się nożyczkami na jego "wyjściową"
- TAK! - jednym rzutem swojego dwumetrowego ciała rzucił się, by bronić odzienia.
- A tej? Niewinnie podsunęłam mniej wyjściową, lubianą i już dawno przez mnie upatrzoną...
- Tę możesz wziąć
- TAK! - jednym rzutem swojego dwumetrowego ciała rzucił się, by bronić odzienia.
- A tej? Niewinnie podsunęłam mniej wyjściową, lubianą i już dawno przez mnie upatrzoną...
- Tę możesz wziąć
Nożyczki, papierowy szablon, godziny spędzone na forach szyciowych... teorię musiałam przecież poznać.
Ambicje miałam wielkie - narzuta, albo chociaż narzutka 140/180 patchworkowa. Ale ani maty ani nożyka, ani materii odpowiedniej ani WENY. O ile pozostałe elementy można jakoś nadrobić, zaradzić im, to brakowi weny zaradzić się nie da.
W końcu uznałam, żeby zamiast porywać się na narzutę, której rozgrzebanie większy dołek spowoduje, zabrać się na początek za poduszkę/poszewkę. I tak powstał mój pierwszy patchwork, były i krzywe cięcia i niemal kompletnie niedobrane materiały i pikowanie pijanym trzmielem i kanapka powywijana we wszystkie strony ale cały czas powtarzałam sobie, że na tym obiekcie potrenuję. W razie wizyty gości będę do piwnicy chowała, a poszewka krzywa, czy nie, zawsze się przyda.
Jestem z siebie dumna: zaczęłam, skończyłam, gościom z daleka pokazać można, a przede wszystkim popatrzyłam sobie o co chodzi z tym schodzeniem się szwów, ściąganiem, kolejnością szycia itp. Na pewno wiele błędów jeszcze przede mną, ale pierwszy patchwork już za mną. Spodobało mi się - czas na kolejne.