Dwanaście lat temu skończyłam kurs prawa jazdy. Do egzaminu po nim nie podeszłam. Dopiero w tym roku pokonałam demona ;) Dziś o 9.20 zdałam egzamin. Za 2 tygodnie wsiadam w samochód. Dojazd do pracy zajmuje mi codziennie minimum 1,5 godziny w jedną stronę. Uzależniona jestem od autobusu jeżdżącego zwykle co godzinę. Zwykle, bo co najmniej 2 razy w miesiącu wypada z trasy, a 4 razy w tygodniu się spóźnia.
Za dwa tygodnie nie będzie mnie to już tak bardzo dotyczyło. Wsiadam w Pluszowóz i do przodu. Pluszowóz jest pełnoletnim autem mojego Męża. Jest cudownie fioletowy i czeka na personalizację - czyli szydełkowo-szyciowe uzupełnienie wystroju i wyposażenia :)
I jeszcze jedna... a może dwie sprawy.
Prawo jazdy było takim moim osobistym demonem. Wydawało mi się, że nigdy nie uda mi się go zdobyć, choć poza epizodem 12 lat temu, dalszych podejść nie miałam, ale jak coś wejdzie w głowę, to trudno się pozbyć, pewnie wiecie :))
Dzisiaj czuję się silniejsza nie tylko dlatego, że uda mi się ograniczyć marznięcie i tracenie czasu na przystankach i w tramwajach. Udało mi się! Nauczyłam się jeździć na tyle - żeby zdać egzamin. Teraz może być już tylko lepiej, prawda? ;)
Skoro o uczeniu mowa - będzie reklama: Auto Szkoła Perfekt w Łodzi. Mogę ją krótko opisać: profesjonalizm, cierpliwość i kultura. I jeszcze poczucie humoru Panów Instruktorów. Do tego jedna z tańszych.
I jeszcze mój Mąż. Trochę mi słów brakuje, żeby opisać jego rolę w tym wydarzeniu. Wsparcie, cierpliwość, pomoc, nauka... z resztą On wie :*
Miłego weekendy Wam życzę. Co najmniej tak miłego ja mój!
P.S. A! I nie za pierwszym razem. Pierwsze w pełni zasłużenie oblałam zajeżdżając drogę tym co za mną, podczas zmieniania pasa. Dziś rano wyrzuciłam ze swojego słownika jakże mylne sformułowanie: "Może się zmieszczę" i poszło :)
Rzec chciałam jeszcze, że każdy z egzaminatorów był normalny, a wręcz sprzyjający mnie jako przyszłemu kierowcy. Nie trafiłam na furiata, chama, ani podpuszczacza. Przeciwnie. Poczucie pomagania mnie przez nich miałam. ;)